And I don’t want the world to see me cause I don’t think that they’d understand when everything’s made to be broken
I just want you to know who I am.

środa, 2 lipca 2014

Lepsze dni?

Waga ani drgnie. Chyba muszę jeszcze mniej jeść. Do kolejnego celu tak niewiele brakuje, a ja czuję się jak słoń. Ćwiczę codziennie, niekiedy dwa razy dziennie ale nie widzę efektów :( jakieś pomysły?

Budzę się o 6:00 zlana potem, przez chwilę zastanawiam się gdzie jestem, potem poznaję - u siebie. Zastanwiam się skąd biorą się koszmary w mojej głowie. Wstaję, wchodzę na wagę. Od wczoraj nic się nie zmieniło. Ściągam top i szorty, wchodzę pod prysznic, jeszcze z lekko przymkniętymi oczami. Wychodzę, owijam się ręcznikiem i z obrzydzeniem patrzę w lustro. To kiepski widok, gorszego dotąd nie widziałam. Wyciągam z szafki kokosowy balsam do ciała i nacieram nim dokładnie każdy centymetr ciała, pomijając twarz. Myję twarz żelem, potem tonikiem i na końcu krem - do cery suchej. Ubieram się, po kolei majtki, stanik, koszulka, spodnie, skarpetki. Wszystko naszykowane dzień wcześniej, wieczorem. Rozczesuję z trudem włosy, starając się, żeby ich wszystkich nie wyrwać. Wyciągam z szuflady prostownicę, podłączam ją do prądu i czekam chwilę, aż się nagrzeje. Prostuję włosy, zaczynam od grzywki, zawsze od niej zaczynam. Wyciągam z kosmetyczki podkład i tusz, wrzucam je do plecaka. Dzisiaj umaluję się w pracy. Wychodzę z łazienki. Po drodze kot patrzy na mnie z wyczekiwaniem na odrobinę czułości z rana. Biorę ją na ręce i idę do kuchni. Odkładam ją na krzesło, gdzie po chwili układa się do snu. Stawiam na wadze szklankę, odmierzam 150 ml mleka. Następnie stawiam miskę i odmierzam 40 g musli. Mleko wlewam do garnka i lekko podgrzewam. Zalewam 
mlekiem musli i powoli zjadam. Wybija 6:55, dzwoni budzik, nie mój. To M. wstaje do pracy. Wyjmuję mu obiad z lodówki i kładę na szafce. Jak zawsze z rana ma o coś pretensje, tym razem o mopa, którego nie odłożyłam na miejsce po wczorajszym sprzątaniu. Lekko wzdycham i odpuszczam, nie lubię się kłócić. Wracam do łazienki wyszorować zęby, potem siadam w kuchni z książką do angielskiego, powtarzam słówka. Wybija 7:30. M. wychodzi do pracy. Wkładam bluzę, wiążę gumką włosy i zakładam plecak na plecy. Zabieram rower i wychodzę z domu. Jest 7:50. Jadę na rowerze do pracy, ze słuchawkami w uszach, zastanawiając się o czym myślą wszyscy Ci ludzie, których mijam. Docieram do pracy. Dzień zapowiada się spokojnie. Jest 8:15. I tak wygląda prawie każdy mój poranek. 

Wieczorem lub jutro dopiszę bilans.

Trzymajcie się lekko :*

2 komentarze:

Vac pisze...

Osobiście lubię poranną rutynę. To, że co rano robię to samo, daje jakieś poczucie stabilności, a ja uwielbiam swoją bezpieczną stabilność :)
Waga w końcu ruszy!
Powodzenia

zakochana :* pisze...

Podobnie wyglądały moje dni podczas roku akademickiego tylko zamiast do szkoły chodziłam na uczelnie ;)
I nie mieszkam z moim chłopakiem.
Pozdrawiam!